blog

Kiedy niedawno specjaliści z British Airways przeprowadzili badania, by dowiedzieć się, na co pasażerowie zwracają największą uwagę podczas podróży samolotem, okazało się, że fundamentalną kwestią są posiłki i napoje (w tym wina) serwowane na pokładzie. Wyższe miejsce zajęła jedynie jakość obsługi przy odprawie. Wyniki badań były zaskakujące, bo przez lata linie lotnicze nie przywiązywały wagi do jakości win serwowanych w powietrzu. Dziś jest inaczej. Nie tylko zwraca się uwagę na jakość, ale też dba o dobór win do menu.

Czy można zatem powiedzieć, że od strony gastronomicznej samoloty zmieniły się w latające restauracje, które mogłyby powalczyć o gwiazdki Michelin? Pogląd raczej ryzykowny, ale standardy niektórych linii lotniczych zarówno pod względem karty win, jak i staranności ich doboru są wręcz imponujące.

Nietrudno zgadnąć, że im wyżej notowana jest linia lotnicza, tym lepiej zaopatrzona w wino będzie pokładowa piwniczka. Główne założenia linii lotniczych to bogaty wybór luksusowych win w pierwszej klasie i klasie biznes oraz tańsze, ale dobre jakościowo i dobrze dobrane do posiłków wina w klasie ekonomicznej. Jeśli chodzi o Europę, to pod tym względem od lat wysoki poziom utrzymują British Airways, Finnair, Air France czy Lufthansa. Poza Europą do ekstraklasy zaliczają się American Airlines, Singapore Airlines czy Qatar Airways.

W klasach ekonomicznych od kilku lat prym wiodą wina z Nowego Świata – Australii, Chile lub Argentyny. Działają te same mechanizmy, które sprawiły, że wina z tych krajów są najchętniej kupowanymi winami na świecie, w tym i w Polsce. Są przyjemne w smaku, do tego mają bardzo korzystny stosunek jakości do ceny. To bardzo istotna kwestia, bo liczba butelek wina kupowanych rocznie przez duże linie lotnicze jest zawrotna – w przypadku Lufthansy to 400 tys. butelek dla klasy ekonomicznej, a w przypadku Air France – 900 tys. butelek samego szampana! Bywają oczywiście wyjątki od tej polityki. Na przykład w samolotach Air France pasażerowie nie uświadczą win innych niż francuskie. Niektórzy przewoźnicy, jak na przykład American Airlines czy Air Canada, dobór wina uzależniają od przeznaczenia lotu. A zatem lecąc do Madrytu, możemy spodziewać się spotkania z hiszpańskim tempranillo, natomiast drogę do Tel Awiwu umili nam wybór win koszernych.

Nieco inaczej sprawy mają się w klasie biznes. Wybór win liczy nawet kilkaset pozycji. To m.in. najwyższej klasy wina Grand i Premier Cru z Bordeaux czy Burgundii oraz najznamienitsze gatunki szampanów z Dom Pérignon na czele, żebyśmy wiedzieli, za co płacimy. Niestety, nasz LOT na razie ma skromną ofertę w klasie biznes – trzy wina czerwone, trzy białe, szampan oraz porto dla lotów transatlantyckich.

Osobną kwestią jest obsługa samolotów, która coraz częściej szkolona jest nie tylko z zakresu bezpieczeństwa lotu, ale także ze znajomości winiarskiego asortymentu na pokładzie. Stewardzi i stewardesy odbywają profesjonalne kursy sommelierskie na temat odmian winogron, krajów winiarskich czy najlepszych roczników. Jeżeli ktoś z państwa leci właśnie samolotem, ma okazję przetestować obsługę. A kto decyduje o ostatecznym kształcie kart win proponowanych na pokładach samolotów? Większość renomowanych linii lotniczych współpracuje z konsultantami, którzy każdego roku testują setki gatunków win. To eksperci najwyższej klasy. Na przykład British Airways korzysta z usług m.in. Hugh Johnsona i Jancis Robinson, znanych pisarzy winiarskich i propagatorów wiedzy o winie. Singapore Airlines zatrudnia Stephena Spurriera, odpowiedzialnego za słynną paryską degustację z 1977 roku, która otworzyła drogę winom kalifornijskim, a w efekcie także winom z Nowego Świata na rynki europejskie (i dotkliwie upokorzyła słabiej ocenione wtedy wina francuskie). Air France z kolei postawiło na Oliviera Poussiera, który w roku 2000 został okrzyknięty najlepszym sommelierem na świecie. Takie przykłady wyraźnie pokazują, jak dużą wagę linie lotnicze przywiązują do winiarskiego asortymentu.

Wspomniani specjaliści muszą kierować się nie tylko jakością wina, lecz także tym, jak dane wino będzie się zachowywać na wysokości 10 tys. metrów. A raczej: jak pasażerowie będą postrzegać wino podczas lotu. Teoretycznie warunki w samolocie nie wpływają wyraźnie na jakość czy wytrzymałość wina. Można się oczywiście spotkać z winami skażonymi wadą korka lub nadmiernie utlenionymi, ale takie same niebezpieczeństwa czyhają na wina również na ziemi. Wrażliwe na warunki panujące w powietrzu mogą być szampan i inne wina musujące, dlatego np. British Airways zamawia szampan butelkowany pod mniejszym ciśnieniem, ale nie słyszałem o przypadkach niekontrolowanych wybuchów bąbelków na pokładzie.

Problem leży w czym innym. Na pułapie lotów rejsowych przy obniżonej wilgotności powietrza organizm odwadnia się i nasz zmysł smaku jest o 30 proc. mniej czuły niż zazwyczaj. Do tego alkohol zawarty w winie pogłębia stan odwodnienia, co jeszcze bardziej nasila efekt. Dlatego specjaliści zalecają picie dużej ilości wody podczas lotu dla lepszego samopoczucia, ale także dla głębszych doznań smakowych.
Zalecam wykonać prosty eksperyment i po wypiciu wina w samolocie skosztować tego samego wina na ziemi. Różnica jest wyraźna. Między innymi z tego powodu linie lotnicze tak chętnie serwują wina z Nowego Świata, które mają zazwyczaj zdecydowany, owocowy charakter i na dużej wysokości sprawdzają się lepiej niż finezyjne i delikatne wina europejskie.

Swoją drogą, niektórzy przewoźnicy, chcąc mieć stuprocentową pewność co do intensywności aromatów swoich win, poszli o krok dalej. Zamiast organizować panele degustacyjne na ziemi i zastanawiać się, jak dane wino zachowa się kilka kilometrów wyżej, pakują kilkadziesiąt skrzynek wina oraz swoich specjalistów do wynajętego samolotu i wysyłają w powietrze. Ot, takie winiarskie oblatywanie. A wszystko dla dobra naszego podniebienia.

Źródło